Relacje z koncertów
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
ProGGnozy, Kraków 23.05.2015
Tym razem na cyklicznej imprezie prezentującej zespoły polskiej sceny progresywnej wystąpiły: krakowski Hipgnosis, warszawski The White Kites oraz State Urge z Gdyni.
Hipgnosis, grupa o, mimo że, najdłuższym stażu i największym dorobku płytowym, wystąpiła jako pierwsza. Ich muzyka określana czasem jako space-rock, nie do końca jest zgodna z tą etykietą. A może jest to space-rock XXI wieku. Pewne wpływy są. Nieważne – nie o etykiety przecież chodzi. Hipgnosis stosuje podstawowe instrumentarium zespołu rockowego – perkusja, klawisze, bas. I wokal. Robi to jednak bardzo „intensywnie”, tak aby stworzyć atmosferę bardzo bogatą dźwiękowo - ściana klawiszy, pomrukujący bas i połamane rytmy perkusji…. Budowanie nastroju, w utworach (niektóre trwają kilkanaście minut) zwieńczone jest czasem takim „czadem” i pewnego rodzaju transem, że zaprzestanie chodzenia na koncerty trash-metalowe ponad 25 lat temu (bo takie czasy były, że krew wśród publiki była czymś normalnym) uznaję za decyzję całkowicie uzasadnioną. Oczywiście Hipgnosis oferuje dużo więcej niż dawni trash-metalowcy. Mamy tu wokalistkę, która dodaje muzyce zespołu subtelności. Co charakterystyczne, wokal nie pełni tu roli pierwszoplanowej. Bo w Hipgnosis wszyscy muzycy (i ich instrumenty oraz głos) pełnią rolę równorzędną. Wszystko jest tu na miejscu, wyważone.
To był mój czwarty koncert Hipgnosis. Każdy charakteryzował się tym, że na scenie był trochę inny skład. I tym razem tak było. W dwóch utworach zespół zasilił gitarzysta, który był członkiem zespołu w pierwszych latach działalności. I trzeba powiedzieć, że chociaż muzyka w składzie czteroosobowym już jest doskonała to z dodatkiem gitary brzmi jeszcze lepiej. Więc jak? Chyba muszę użyć słowa „idealnie”. Pełni funkcję intensyfikującą wrażenia. Obecny skład zespołu: SeQ, KuL, ThuG, PiTu. Tym razem gościnnie również GoDDarD.
A jaki jest skład drugiej grupy, która wystąpiła wczoraj w Zaścianku? Nie wiem, to [autocenzura] piraci, którzy pewnie zrabowali instrumenty podczas walki na morzu. Jest ich sześciu. Chyba zeszli ze swojego statku prosto na scenę Zaścianka, o czym świadczyły ich stroje – koszulki w paski i obszerne spodnie, umożliwiające w wygodny sposób wspinać się na bocianie gniazdo. Zrabowane instrumenty – gitara, perkusja, klawisze, flety (flet może służyć również do gry na gitarze, podobnie jak butelka) oraz syntezator basowy Rhodes. Na tym ostatnim gra jedyna na pokładzie kobieta – oczywiście piratka w chuście na głowie. Piratem nie jest jednak wokalista (chciałoby się napisać również „aktor”). Jest kościotrupem płaczącego króla. Taki strój. Jest w pełni tego słowa znaczeniu frontmanem. Przykuwa uwagę swoim zachowaniem, zabawnym sposobem mówienia, mimiką, interakcją z publicznością. Opowiada swoje teksty, które są pełne surrealizmu i absurdu. Opowiada je po polsku, po angielsku – jak mu pasuje. Potem oczywiście śpiewa. Bo jest obcokrajowcem - chyba anglikiem. Ma olbrzymi potencjał – bawi, śmieszy, zadziwia, zaskakuje. Dużo miejsca poświęcam na otoczkę. Bo jest o czym pisać, jak widać. Co nie znaczy, że muzyka nie zasługuje na uwagę. Wcześniej słuchałem dwa razy ich płytę „Missing”. Trochę się wahałem co do jej oceny. Gdy ma się pełne półki płyt, nie jest już tak łatwo przekonać się do nowej muzyki. Zwłaszcza gdy jest to coś, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Podczas koncertu jednak decyzja zapadła – tę płytę trzeba mieć. To muzyka nieszablonowa, jak na kategorię, z którą kojarzony jest zespół. To muzyka psychodeliczno-prog-rockowa. Jest w ich muzyce sporo miejsca na dobrą zabawę podlaną absurdalnym sosem i aurą niesamowitości. W każdym razie muzycy wiedzą czego chcą i robią to na wysokim poziomie wykonawczym.
To ostatnie trzeba też powiedzieć o trzecim zespole – State Urge. O nich napiszę chyba najmniej. Nie dbają o takie urozmaicenie sceniczne jak ich poprzednicy. Ci czterej faceci w białych koszulach stawiają wyłącznie na muzykę skupiając się na swoich instrumentach. Zagrali materiał z obu płyt. Ich muzyka, która wpada w ucho przy pierwszym przesłuchaniu (przy drugim jest się pewnym, że to dobra muzyka) jest ambitnym podejściem do rocka progresywnego, w którym prawie wszystko już zagrano. Ale niezupełnie. Zespół oferuje muzykę, która niewiele ma wspólnego z tym co tworzono w latach 70-tych XX wieku, które są kopalnią pomysłów gatunku. Nawiązują raczej do muzyki bardziej nowoczesnej (choćby „More” przypominający muzykę Archive). Ich muzyka jest więc godna etykiety prog-rocka XXI wieku. Jest więc nowocześnie, ambitnie i melodyjnie. Zgrabny set, od początku do końca. Wszystko na miejscu. W czasie koncertu wokalista oddał hołd zmarłemu niedawno B.B. Kingowi prezentując krótkiego bluesa. A na koniec bis – „Halucynacje” Republiki.
Impreza dowodzi, że w polskiej muzyce jest wiele zespołów grających oryginalną muzykę na wysokim poziomie. Żal, że nie należą do tych nielicznych, które z muzyki mogą się utrzymać. Tym większy należy się im podziw i uznanie, że ich pasja rodzi takie owoce jak płyty i nieliczne koncerty.
http://www.hipgnosis.pl/
https://thewhitekites.bandcamp.com/
http://www.stateurge.com/
Tym razem na cyklicznej imprezie prezentującej zespoły polskiej sceny progresywnej wystąpiły: krakowski Hipgnosis, warszawski The White Kites oraz State Urge z Gdyni.
Hipgnosis, grupa o, mimo że, najdłuższym stażu i największym dorobku płytowym, wystąpiła jako pierwsza. Ich muzyka określana czasem jako space-rock, nie do końca jest zgodna z tą etykietą. A może jest to space-rock XXI wieku. Pewne wpływy są. Nieważne – nie o etykiety przecież chodzi. Hipgnosis stosuje podstawowe instrumentarium zespołu rockowego – perkusja, klawisze, bas. I wokal. Robi to jednak bardzo „intensywnie”, tak aby stworzyć atmosferę bardzo bogatą dźwiękowo - ściana klawiszy, pomrukujący bas i połamane rytmy perkusji…. Budowanie nastroju, w utworach (niektóre trwają kilkanaście minut) zwieńczone jest czasem takim „czadem” i pewnego rodzaju transem, że zaprzestanie chodzenia na koncerty trash-metalowe ponad 25 lat temu (bo takie czasy były, że krew wśród publiki była czymś normalnym) uznaję za decyzję całkowicie uzasadnioną. Oczywiście Hipgnosis oferuje dużo więcej niż dawni trash-metalowcy. Mamy tu wokalistkę, która dodaje muzyce zespołu subtelności. Co charakterystyczne, wokal nie pełni tu roli pierwszoplanowej. Bo w Hipgnosis wszyscy muzycy (i ich instrumenty oraz głos) pełnią rolę równorzędną. Wszystko jest tu na miejscu, wyważone.
To był mój czwarty koncert Hipgnosis. Każdy charakteryzował się tym, że na scenie był trochę inny skład. I tym razem tak było. W dwóch utworach zespół zasilił gitarzysta, który był członkiem zespołu w pierwszych latach działalności. I trzeba powiedzieć, że chociaż muzyka w składzie czteroosobowym już jest doskonała to z dodatkiem gitary brzmi jeszcze lepiej. Więc jak? Chyba muszę użyć słowa „idealnie”. Pełni funkcję intensyfikującą wrażenia. Obecny skład zespołu: SeQ, KuL, ThuG, PiTu. Tym razem gościnnie również GoDDarD.
A jaki jest skład drugiej grupy, która wystąpiła wczoraj w Zaścianku? Nie wiem, to [autocenzura] piraci, którzy pewnie zrabowali instrumenty podczas walki na morzu. Jest ich sześciu. Chyba zeszli ze swojego statku prosto na scenę Zaścianka, o czym świadczyły ich stroje – koszulki w paski i obszerne spodnie, umożliwiające w wygodny sposób wspinać się na bocianie gniazdo. Zrabowane instrumenty – gitara, perkusja, klawisze, flety (flet może służyć również do gry na gitarze, podobnie jak butelka) oraz syntezator basowy Rhodes. Na tym ostatnim gra jedyna na pokładzie kobieta – oczywiście piratka w chuście na głowie. Piratem nie jest jednak wokalista (chciałoby się napisać również „aktor”). Jest kościotrupem płaczącego króla. Taki strój. Jest w pełni tego słowa znaczeniu frontmanem. Przykuwa uwagę swoim zachowaniem, zabawnym sposobem mówienia, mimiką, interakcją z publicznością. Opowiada swoje teksty, które są pełne surrealizmu i absurdu. Opowiada je po polsku, po angielsku – jak mu pasuje. Potem oczywiście śpiewa. Bo jest obcokrajowcem - chyba anglikiem. Ma olbrzymi potencjał – bawi, śmieszy, zadziwia, zaskakuje. Dużo miejsca poświęcam na otoczkę. Bo jest o czym pisać, jak widać. Co nie znaczy, że muzyka nie zasługuje na uwagę. Wcześniej słuchałem dwa razy ich płytę „Missing”. Trochę się wahałem co do jej oceny. Gdy ma się pełne półki płyt, nie jest już tak łatwo przekonać się do nowej muzyki. Zwłaszcza gdy jest to coś, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Podczas koncertu jednak decyzja zapadła – tę płytę trzeba mieć. To muzyka nieszablonowa, jak na kategorię, z którą kojarzony jest zespół. To muzyka psychodeliczno-prog-rockowa. Jest w ich muzyce sporo miejsca na dobrą zabawę podlaną absurdalnym sosem i aurą niesamowitości. W każdym razie muzycy wiedzą czego chcą i robią to na wysokim poziomie wykonawczym.
To ostatnie trzeba też powiedzieć o trzecim zespole – State Urge. O nich napiszę chyba najmniej. Nie dbają o takie urozmaicenie sceniczne jak ich poprzednicy. Ci czterej faceci w białych koszulach stawiają wyłącznie na muzykę skupiając się na swoich instrumentach. Zagrali materiał z obu płyt. Ich muzyka, która wpada w ucho przy pierwszym przesłuchaniu (przy drugim jest się pewnym, że to dobra muzyka) jest ambitnym podejściem do rocka progresywnego, w którym prawie wszystko już zagrano. Ale niezupełnie. Zespół oferuje muzykę, która niewiele ma wspólnego z tym co tworzono w latach 70-tych XX wieku, które są kopalnią pomysłów gatunku. Nawiązują raczej do muzyki bardziej nowoczesnej (choćby „More” przypominający muzykę Archive). Ich muzyka jest więc godna etykiety prog-rocka XXI wieku. Jest więc nowocześnie, ambitnie i melodyjnie. Zgrabny set, od początku do końca. Wszystko na miejscu. W czasie koncertu wokalista oddał hołd zmarłemu niedawno B.B. Kingowi prezentując krótkiego bluesa. A na koniec bis – „Halucynacje” Republiki.
Impreza dowodzi, że w polskiej muzyce jest wiele zespołów grających oryginalną muzykę na wysokim poziomie. Żal, że nie należą do tych nielicznych, które z muzyki mogą się utrzymać. Tym większy należy się im podziw i uznanie, że ich pasja rodzi takie owoce jak płyty i nieliczne koncerty.
http://www.hipgnosis.pl/
https://thewhitekites.bandcamp.com/
http://www.stateurge.com/
Ponieważ LPD zapytał mnie prywatnie o co chodzi z tą krwią na koncertach (co nie ma właściwie nic do ProGGnoz), odpowiem tutaj.
Koniec lat 80-tych i początek lat 90-tych to okres gdy bywałem na różnych koncertach heavy- i thrash-metalowych. Przeważnie koncerty w Spodku, ale również w Zabrzu czy w Jastrzębiu. I nie ma co ukrywać, że bywało groźnie. Chyba zawsze na koncertach lała się krew (oczywiście za sprawą małych grupek huliganów). Złą sławą 'cieszyli' się fani ze Szczecina. Ponieważ nigdy nie wiadomo było kogo sobie obiorą na ofiarę, czuło się grozę i strach. No i w pewnym momencie powiedziałem sobie "po co mi to? - chcę żyć". Nigdy nie byłem rasowym metalowcem bo słuchałem różnej muzyki. Nie było to więc jakieś poważne rozczarowanie jedynym kierunkiem muzycznym jaki mnie interesował. Poza tym zaczęły się otwierać nowe możliwości bo coraz więcej nowej muzyki zaczęło docierać do Polski.
Jednak nie tylko na koncertach metalowych odbywały się bitwy. Pamiętny jest dla mnie moment gdy na Odjazdach w Spodku w 1989 roku garstka skinów (a może tylko pozowali na skinów) potrafiła skutecznie sterroryzować pokaźną grupę zgromadzoną pod sceną - publiczność rozpierzchła się na boki na widok osobników z nożami w ręku.
Wkrótce okazało się, że koncerty grup progresywnych to zupełnie inna bajka. Publiczność przychodzi słuchać muzyki i zachowuje się pokojowo .
Ciekawi mnie czy maci podobne doświadczenia.
Koniec lat 80-tych i początek lat 90-tych to okres gdy bywałem na różnych koncertach heavy- i thrash-metalowych. Przeważnie koncerty w Spodku, ale również w Zabrzu czy w Jastrzębiu. I nie ma co ukrywać, że bywało groźnie. Chyba zawsze na koncertach lała się krew (oczywiście za sprawą małych grupek huliganów). Złą sławą 'cieszyli' się fani ze Szczecina. Ponieważ nigdy nie wiadomo było kogo sobie obiorą na ofiarę, czuło się grozę i strach. No i w pewnym momencie powiedziałem sobie "po co mi to? - chcę żyć". Nigdy nie byłem rasowym metalowcem bo słuchałem różnej muzyki. Nie było to więc jakieś poważne rozczarowanie jedynym kierunkiem muzycznym jaki mnie interesował. Poza tym zaczęły się otwierać nowe możliwości bo coraz więcej nowej muzyki zaczęło docierać do Polski.
Jednak nie tylko na koncertach metalowych odbywały się bitwy. Pamiętny jest dla mnie moment gdy na Odjazdach w Spodku w 1989 roku garstka skinów (a może tylko pozowali na skinów) potrafiła skutecznie sterroryzować pokaźną grupę zgromadzoną pod sceną - publiczność rozpierzchła się na boki na widok osobników z nożami w ręku.
Wkrótce okazało się, że koncerty grup progresywnych to zupełnie inna bajka. Publiczność przychodzi słuchać muzyki i zachowuje się pokojowo .
Ciekawi mnie czy maci podobne doświadczenia.
Od dekad spędzam praktycznie każdy weekend na jakimś z meczów od ekstraklasy po III-IV ligę i mimo, że różnie się o kibicach mówi to nie byłem naocznym świadkiem takich wydarzeń. No może poza Plska-Anglia w 1993 w Chorozwie. Kupiłem sobie w Orbisie (tak, wtedy bilety na takie mecze kupowało się m.in. w Orbis) bilet na ten mecz i miałem takie miejsce, że znalazłem się w centrum wydarzeń.
https://www.youtube.com/watch?v=B2KWfVbOwrM
Ale na koncertach nigdy nie widziałem zagrożenia. Może jedynie na The Poise Rite gdy wśród 15 osób zgromadzonych na widowni był jeden człowiek który po wypiciu piwa rozbił szklankę i sporym odłamkiem szkła zaczął ciąć rękę, a potem ten kawałek szkła zjadał. Krew sikała po całym boksie, w którym siedział. Wtedy pomyślałem sobie, że chodzenie na koncerty nie jest dla mnie odpowiednim zajęciem. Jednak miłość do muzyki zwyciężyła i na szczęście podobnego zdarzenia więcej nie zaobserwowałem więc nadal uczęszczam do większych czy mniejszych sal koncertowych. Aaaa, jeszcze kilka lat temu na Closterkellerze jeden z widzów zaczął miotać w kierunku partnerki ciężkim metalowo-drewnianym krzesłem (takim jakie bywają w ogródkach piwnych) ale nie trafił, a potem szybko wyprowadził go, ciągnąc za nogi, ochroniarz. Poza tym wtedy byłem na koncercie z autorem wpisu powyżej więc czułem się bezpiecznie!
Gdy czytałem wpis Magoga pomyślałem o tej piosence:
"najpierw mańkutom praworęczni
przysolili ze hej
a potem tłum brunetów rudych lał
fani muzyki zwarli szyki
przeciw głuchym jak pień
a każdy z nich się opętańczo darł"
https://www.youtube.com/watch?v=B2KWfVbOwrM
Ale na koncertach nigdy nie widziałem zagrożenia. Może jedynie na The Poise Rite gdy wśród 15 osób zgromadzonych na widowni był jeden człowiek który po wypiciu piwa rozbił szklankę i sporym odłamkiem szkła zaczął ciąć rękę, a potem ten kawałek szkła zjadał. Krew sikała po całym boksie, w którym siedział. Wtedy pomyślałem sobie, że chodzenie na koncerty nie jest dla mnie odpowiednim zajęciem. Jednak miłość do muzyki zwyciężyła i na szczęście podobnego zdarzenia więcej nie zaobserwowałem więc nadal uczęszczam do większych czy mniejszych sal koncertowych. Aaaa, jeszcze kilka lat temu na Closterkellerze jeden z widzów zaczął miotać w kierunku partnerki ciężkim metalowo-drewnianym krzesłem (takim jakie bywają w ogródkach piwnych) ale nie trafił, a potem szybko wyprowadził go, ciągnąc za nogi, ochroniarz. Poza tym wtedy byłem na koncercie z autorem wpisu powyżej więc czułem się bezpiecznie!
Gdy czytałem wpis Magoga pomyślałem o tej piosence:
"najpierw mańkutom praworęczni
przysolili ze hej
a potem tłum brunetów rudych lał
fani muzyki zwarli szyki
przeciw głuchym jak pień
a każdy z nich się opętańczo darł"
Cóż, moje pierwsze doświadczenia koncertowe to były lata 80. Chodziło się do Remontu, Stodoły, Hybryd, a pod koniec dekady łaziłem już też na jazzowe gigi do Akwarium. Do tego dochodziły zloty w postaci Poza Kontrolą czy Róbrege, no i wyjazdy do Jarocina.
Ponieważ wówczas odwiedzałem głównie koncerty punkowe, czy też (jak się wówczas mówiło) nowofalowe to też muszę przyznać, że przemocy było na nich sporo. Regularnie bandy skinów próbowały rozwalać imprezy, zabierać punkom tzw. glany, czy skóry. Pamiętam szczególnie koncert cold wave'owego zespołu Ivo Partizan w Remoncie, kupiłem bowiem przed nim (podrabianą) koszulkę zespołu Dead Kennedys i z dumą paradowałem w niej w klubie. Niestety, po koncercie okazało się, że mój ubiór wywołał ostre kontrowersje wśród zaczajonych przy wyjściu skinów. Paru z nich usiłowało ze mnie koszulkę zerwać, skończyło się regularną szarpaniną i rozwalonym nosem. W końcu udało mi się (wraz z koszulką ) wyrwać i uciec - niestety okazało się, że koszulka jest tak porwana i zachlapana krwią, że do niczego już się nie nadaje.
Ponieważ wówczas odwiedzałem głównie koncerty punkowe, czy też (jak się wówczas mówiło) nowofalowe to też muszę przyznać, że przemocy było na nich sporo. Regularnie bandy skinów próbowały rozwalać imprezy, zabierać punkom tzw. glany, czy skóry. Pamiętam szczególnie koncert cold wave'owego zespołu Ivo Partizan w Remoncie, kupiłem bowiem przed nim (podrabianą) koszulkę zespołu Dead Kennedys i z dumą paradowałem w niej w klubie. Niestety, po koncercie okazało się, że mój ubiór wywołał ostre kontrowersje wśród zaczajonych przy wyjściu skinów. Paru z nich usiłowało ze mnie koszulkę zerwać, skończyło się regularną szarpaniną i rozwalonym nosem. W końcu udało mi się (wraz z koszulką ) wyrwać i uciec - niestety okazało się, że koszulka jest tak porwana i zachlapana krwią, że do niczego już się nie nadaje.
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
- Gacek
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4513
- Rejestracja: 20.03.2010, 10:27
- Lokalizacja: Wieliczka
Łanuszka / Cohen - Wieliczka 12 czerwca
Duże zaskoczenie. Koncert bardzo profesjonalny, brzmienie świetne, wszystko dopięte na ostatni guzik. Sam Łanuszka chyba poważnie wszedł w buty Cohena, śpiewał bez cienia pozy, bez imitowania, tak sobie wyobrażam Cohena na żywo. Spokój i profesjonalizm. Nawet dzwoniący na widowni telefon nie wyprowadził muzyka z równowagi pomimo że wcześniej prosił o wyłączenie tych urządzeń. Michał przestał grać i z autentycznym ciepłem w głosie powiedział do pani żeby odebrała bo to może być coś bardzo ważnego. Sypnął kilkoma anegdotami, pomimo poważnego charakteru głównej części występu rozładował później atmosferę spontanicznymi "jajcarskimi" utworami.
Myślę że Cohen byłby zadowolony z takiego ucznia.
Duże zaskoczenie. Koncert bardzo profesjonalny, brzmienie świetne, wszystko dopięte na ostatni guzik. Sam Łanuszka chyba poważnie wszedł w buty Cohena, śpiewał bez cienia pozy, bez imitowania, tak sobie wyobrażam Cohena na żywo. Spokój i profesjonalizm. Nawet dzwoniący na widowni telefon nie wyprowadził muzyka z równowagi pomimo że wcześniej prosił o wyłączenie tych urządzeń. Michał przestał grać i z autentycznym ciepłem w głosie powiedział do pani żeby odebrała bo to może być coś bardzo ważnego. Sypnął kilkoma anegdotami, pomimo poważnego charakteru głównej części występu rozładował później atmosferę spontanicznymi "jajcarskimi" utworami.
Myślę że Cohen byłby zadowolony z takiego ucznia.
Trzy dni minęły od Metal Hammer Festival - Prog Edition. Byłem od samego początku do samego końca. Widziałem wszystkie zespoły. Nie mam siły by rzetelnie opisać imprezę bo większość zespołów słabo znam. W sieci jest mnóstwo relacji. Mogę napisać, że jestem zadowolony z tego, że tam byłem. Jedynie Collage widziałem wcześniej. Niestety był to ostatni koncert Mirka Gila z zespołem. Co do innych grup bardzo pozytywne wrażenie zrobiły na mnie Art of Illusion i Tides From Nebula (tego drugiego dotąd nie słuchałem - błąd). Osada Vida - interesująco, Riverside - bardzo dobrze (mam problem z Riverside bo z płyty na płytę coraz mniej jestem zainteresowany, niemniej jednak koncert udany). One, który mam wrażenie jest ostatnio tu i ówdzie usilnie promowany nie przykuł mojej uwagi (może jedynie tym, że instrumentaliści dosyć sprawni). Evergrey mało ma wspólnego z prog-rockiem. Bardziej z zespołami typu Nightwish. Dream Theater przyjąłem z dobrodziejstwem inwentarza. Nie jest to moja ulubiona muzyka. Zawsze jak dla mnie prezentowali przerost formy nad treścią. Ale fanom mogło się podobać.
Czy ktoś z Was był również w Spodku tego dnia?
Wystąpili kolejno:
Art of Illusion
One
Osada Vida
Tides From Nebula
Collage
Evergrey
Riverside
Dream Theater
Czy ktoś z Was był również w Spodku tego dnia?
Wystąpili kolejno:
Art of Illusion
One
Osada Vida
Tides From Nebula
Collage
Evergrey
Riverside
Dream Theater
- Rolling Stone
- singel kompaktowy
- Posty: 483
- Rejestracja: 02.07.2007, 12:58
- Lokalizacja: Koszalin
Ja byłem. Ale dopiero od Tides From Nebula, bo mimo, że chciałem wysłuchać Osady to zatrzymała mnie przed Spodkiem modelka, którą fotografował pewien pan. Skoro on to robił to postanowiłem także ja wycelować w nią swój obiektyw. Mijają już 3 doby, a ja nadal zastanawiam się czy tam nie wrócić z nadzieją, że jeszcze pozuje między Spodkiem, a Centrum Kongresowym.
Ale wracając do muzyki. Tides From Nebula tak jak na płycie, czyli fajnie, lecz zbyt monotonnie. Potem Collage, obok Riverside zespół, który mnie do Katowic przyciągnął (kupując bilet o modelce jeszcze nie wiedziałem). Jestem wielkim fanem tej grupy więc moja ocena może nie być miarodajna, ale 40 minutowy występ uważam za b. dobry. Jedyny minus to krótki czas grania i świadomość, że to może być (i jak się okazało był) ostatni występ Mirka.
Następnie Evergrey. Słuchając ich przypomniał mi się krakowski (Klub Studio) występ Lacrimosy sprzed kilku lat, gdy przyszedłem za wcześnie i jeszcze grał support. Wokalista stał obok rozstawionej drabinki pokojowej pokrytej czerwoną szatą i o tą konstrukcję spierał trupią czaszkę wykrzykując przy tym słowa w takt jakiegoś metalowo piekielnego zgiełku. Może wtedy to tez było Evergrey? Na szczęście z koncertu wyszedłem wcześniej żeby ustawić się w korytarzu Spodka w kolejce do zespołu Collage, który przed występem Riverside podpisywał płyty. Ostatni raz za stołami zasiadła piątka z Mirkiem Gilem pierwszym od lewej. Kto zajmie jego miejsce przy następnej okazji? A czy w ogóle taka będzie? Z podpisami wróciłem na swój sektor żeby posłuchać Riverside. I było to 60 minut profesjonalnego grania ze światłami jak u najlepszych zagranicznych wykonawców. Po raz kolejny potwierdziło się, że Mariusz Duda z kolegami prezentują światowy poziom. Czy to na płycie czy na koncercie.
Po około 30 minutach przerwy (o 22.20) na scenę weszła gwiazda wieczoru Dream Theater. Tzn. dla kogo gwiazda, dla tego gwiazda, bo jak wspomniałem dla mnie takowymi były grupy Collage i Riverside (co w mojej opinii potwierdziły swoimi występami), a zamykający festiwal zespół wymęczył mnie niemiłosiernie. Kilkanaście razy zerkałem na zegarek i z utęsknieniem czekałem na koniec. Bez wątpienia panowie z DT grać potrafią i robią to doskonale, ale nie jestem w stanie się przekonać do tych popisów, połamanych dźwięków i rozciągniętych kompozycji. Jak dla mnie jest tego za dużo.
Około 23.50 wszystko się skończyło, udałem się na tył Spodka gdzie spotkałem m.in. Mirka Gila, Karola Wróblewskiego i Mariusza Dudę. Najdłużej porozmawiałem z tym ostatnim. Nie mam możliwości spotkań ze Stevenem Wilsonem to przynajmniej pogadałem sobie z jego kolegą.
Ale wracając do muzyki. Tides From Nebula tak jak na płycie, czyli fajnie, lecz zbyt monotonnie. Potem Collage, obok Riverside zespół, który mnie do Katowic przyciągnął (kupując bilet o modelce jeszcze nie wiedziałem). Jestem wielkim fanem tej grupy więc moja ocena może nie być miarodajna, ale 40 minutowy występ uważam za b. dobry. Jedyny minus to krótki czas grania i świadomość, że to może być (i jak się okazało był) ostatni występ Mirka.
Następnie Evergrey. Słuchając ich przypomniał mi się krakowski (Klub Studio) występ Lacrimosy sprzed kilku lat, gdy przyszedłem za wcześnie i jeszcze grał support. Wokalista stał obok rozstawionej drabinki pokojowej pokrytej czerwoną szatą i o tą konstrukcję spierał trupią czaszkę wykrzykując przy tym słowa w takt jakiegoś metalowo piekielnego zgiełku. Może wtedy to tez było Evergrey? Na szczęście z koncertu wyszedłem wcześniej żeby ustawić się w korytarzu Spodka w kolejce do zespołu Collage, który przed występem Riverside podpisywał płyty. Ostatni raz za stołami zasiadła piątka z Mirkiem Gilem pierwszym od lewej. Kto zajmie jego miejsce przy następnej okazji? A czy w ogóle taka będzie? Z podpisami wróciłem na swój sektor żeby posłuchać Riverside. I było to 60 minut profesjonalnego grania ze światłami jak u najlepszych zagranicznych wykonawców. Po raz kolejny potwierdziło się, że Mariusz Duda z kolegami prezentują światowy poziom. Czy to na płycie czy na koncercie.
Po około 30 minutach przerwy (o 22.20) na scenę weszła gwiazda wieczoru Dream Theater. Tzn. dla kogo gwiazda, dla tego gwiazda, bo jak wspomniałem dla mnie takowymi były grupy Collage i Riverside (co w mojej opinii potwierdziły swoimi występami), a zamykający festiwal zespół wymęczył mnie niemiłosiernie. Kilkanaście razy zerkałem na zegarek i z utęsknieniem czekałem na koniec. Bez wątpienia panowie z DT grać potrafią i robią to doskonale, ale nie jestem w stanie się przekonać do tych popisów, połamanych dźwięków i rozciągniętych kompozycji. Jak dla mnie jest tego za dużo.
Około 23.50 wszystko się skończyło, udałem się na tył Spodka gdzie spotkałem m.in. Mirka Gila, Karola Wróblewskiego i Mariusza Dudę. Najdłużej porozmawiałem z tym ostatnim. Nie mam możliwości spotkań ze Stevenem Wilsonem to przynajmniej pogadałem sobie z jego kolegą.
Zajrzałem jeszcze na polskie forum Dream Theater (okazuje się, ze jest takie). I widzę tam taki wpis:
Ostatnia uwaga, skierowana wprost do Moonchilda: stałem za Tobą 7 godzin i - choć Cię nie znam osobiście - uważam, że z ksywki powinieneś usunąć pierwszą część. Po tym, z jaką pogardą (stojąc w pierwszym rzędzie!!!) traktowałeś pozostałe zespoły i ich fanów sądzę, że lepiej pasowałaby do Ciebie sama druga część słowa "Moonchild". Życzę Ci, żebyś trafił kiedyś na festiwal, na którym DT nie jest headlinerem i żeby fani tak samo lekceważąco odnosili się do Dreamów...
Jeśli to Moonchild z naszego forum (a wiele wskazuje, że tak), to czy możesz ujawnić Moonchildzie dlaczego traktowałeś z pogardą inne zespoły?
http://www.dream-theater.pl/forum/viewt ... &start=315
Ostatnia uwaga, skierowana wprost do Moonchilda: stałem za Tobą 7 godzin i - choć Cię nie znam osobiście - uważam, że z ksywki powinieneś usunąć pierwszą część. Po tym, z jaką pogardą (stojąc w pierwszym rzędzie!!!) traktowałeś pozostałe zespoły i ich fanów sądzę, że lepiej pasowałaby do Ciebie sama druga część słowa "Moonchild". Życzę Ci, żebyś trafił kiedyś na festiwal, na którym DT nie jest headlinerem i żeby fani tak samo lekceważąco odnosili się do Dreamów...
Jeśli to Moonchild z naszego forum (a wiele wskazuje, że tak), to czy możesz ujawnić Moonchildzie dlaczego traktowałeś z pogardą inne zespoły?
http://www.dream-theater.pl/forum/viewt ... &start=315
No tak to ja, koleś przesadził i tyle, w sumie tylko riverside się dostało, ale gość nie mógł tego przeżyć mam nadzieję, że ostatni to raz gdzie supportują DT.3 razu nie zniosę.
15 lat już mija, i kocham ich jeszcze mocniejBackside pisze: że się chłopaki kiedyś wyleczą Wink
Z kolei dla mnie jest jest za dużo smęcenia w riverside, mogli by jakimś szybszym tempem zarzucić od czasu do czasu.LPD pisze:Jak dla mnie jest tego za dużo.
- Rolling Stone
- singel kompaktowy
- Posty: 483
- Rejestracja: 02.07.2007, 12:58
- Lokalizacja: Koszalin
W takim razie gdzieś się tam mijaliśmy gdyż i ja zebrałem autografy Riversajdów i Mirka G a potem czatowałem na muzyków DT.LPD pisze:Około 23.50 wszystko się skończyło, udałem się na tył Spodka gdzie spotkałem m.in. Mirka Gila, Karola Wróblewskiego i Mariusza Dudę. Najdłużej porozmawiałem z tym ostatnim. Nie mam możliwości spotkań ze Stevenem Wilsonem to przynajmniej pogadałem sobie z jego kolegą.
"Fanbojów" powiadasz? Hmm, zauważ że i na tym forum znajdują się osoby ciężko uzależnione od tego czy owego. Ja także udzielam się na forum Dream Theater, aczkolwiek znacznie skromniej niż Moonchild, największy fan w naszej galaktyceBackside pisze:Rany, ale gniazdo fanbojów pod tym linkiem - mam nadzieję, że się chłopaki kiedyś wyleczą Wink