Moje muzyczne podsumowanie roku 2021, czyli czego słuchałem najczęściej?
TOP 50 wykonawców*
Poniżej opisy dla pierwszej dziesiątki.
1. New Order - niekwestionowany lider, mój bezapelacyjny tegoroczny zwycięzca. W poprzednich latach już niemało słuchałem tego bandu, bardzo wysoko ceniłem "Low-Life", jednak dopiero teraz nadeszła eksplozja zainteresowania twórczością grupy powstałej
na zgliszczach Joy Division. Strzałem w dziesiątkę okazało sięgnięcie po materiały, których nie sposób znaleźć na płytach studyjnych, ponieważ wychodziły tylko na singlach, EPkach, kompilacjach czy bonusowych dyskach. Dzięki temu trafiłem na kultowe "Blue Monday", znakomite
Bizarre Love Triangle i wiele innych utworów, które dziś mogą uchodzić za klasykę synthpopu/nowej fali/muzyki tanecznej. Na ogół nie przepadam za składankami, jednak z racji tego, w jakich formatach często ukazywały się utwory New Order, wydawnictwo "Substance" (1987) muszę wyróżnić, tego punktu w dyskografii nie można przegapić.
2. Jorge Ben - poznawanie dorobku Bena okazało się wspaniałą i długą przygodą z brazylijską sambą, MPB, soulem, funkiem oraz wieloma innymi pokrewnymi gatunkami. Zacząłem od "África Brasil", ale niedługo później poszedłem za ciosem i poznałem niemal wszystkie jego krążki z lat 70., a także niektóre wcześniejsze oraz późniejsze tytuły. Warto wsłuchać się w różne wersje "Taj Mahal", prześledzić ewolucję stylistyczną artysty, który w swojej ojczyźnie ma status wielkiej gwiazdy, lecz w Polsce nie jest zbytnio rozpoznawalny.
3. Oingo Boingo - formacja tutaj niemal nieznana, jeśli wierzyć wynikom wyszukiwarki. To skandaliczne przeoczenie! Pełna humoru oraz energii, nieszablonowa, nowofalowa muzyka z Zachodniego Wybrzeża. Niewątpliwa gratka dla tych, którzy lubią rock z istotną rolą instrumentów dętych, a tutaj znalazły one swoje miejsce. Pierwsza połowa lat 80. to znakomity czas tego zespołu, udane płyty jedna za drugą, a za apogeum formy uważam "Dead Man's Party", z niesamowicie łatwo wpadającym w ucho kawałkiem
o takim samym tytule - muzyka na Halloween, która ma siłę, żeby ożywić martwych.
4. Monophonics - o nich już trochę pisałem w innych wątkach, więc ich obecność na dzisiejszej liście z pewnością nie dziwi. Doskonały, współczesny, biały soul/funk, muzyka rewelacyjna zarówno instrumentalnie, jak i wokalnie. Ponadto wydaje mi się, że wciąż z dobrymi perspektywami na przyszłość.
5. Bijelo Dugme - zespół, który powinienem był poznać jakieś 12-13 lat temu, aby kilka lat później odstawić - jak większość hard rocków - na wieczne zapomnienie. Tymczasem coś w tym oczywistym planie nie wypaliło i przed laty ich pominąłem (może tylko co najwyżej liznąłem kilka utworów). W ostatnich miesiącach nadarzyła się okazja, żeby sięgnąć do muzyki
jugosłowiańskiego Uriah Heep i ku mojemu zdumieniu... przypadło mi ich granie do gustu. Do wszystkich płyt z lat 70. wracam chętnie, a w szczególności do "Šta bi dao da si na mom mjestu", z
utworem tytułowym na czele. Późniejsza część dyskografii znacznie mniej interesująca, bardziej pop rockowa, aczkolwiek też zdarzają się godne uwagi momenty.
6. Low - ta pozycja to przede wszystkim zasługa ostatniej płyty. "HEY WHAT" ujęła mnie swoją zawartością bez żadnych wyjątków - te wszystkie trzaski, gęstość, intensywność, mechaniczność, drony, niesamowicie mocna i spójna pozycja. Pod wpływem zauroczenia ostatnim wydawnictwem zacząłem sięgać po wcześniejsze albumy i w sumie poznałem już większość studyjnej dyskografii zespołu, lecz niestety, jak dla mnie pozostałe krążki od tego ostatniego dzieli przepaść. Do slowcore'owego grania nie mogę się przekonać, nawet jeśli czasem coś mi się w tym podoba.
7. Tri Yann - francuski zespół folkowy z Bretanii, który poznałem dzięki rekomendacji
Okechukwu. Ponieważ lubię twórczość Malicorne oraz Alana Stivella, do Janów również przekonałem się bez problemu, a w minionym roku poznałem ich twórczość dokładniej. W istocie, jest to folk z gatunku tych bardziej korzennych, zwłaszcza na najwcześniejszych płytach, chociaż później, gdzie można znaleźć więcej pierwiastka rockowego czy niekiedy nawet progresywnego, nadal wypadają bardzo dobrze. Tym, którzy szukają dobrego akustycznego grania lub przepadają za muzyką celtycką/bretońską, gorąco polecam.
8. 16 Horsepower - country nie ma tutaj najlepszej renomy, aczkolwiek 16 Horsepower mianem klasycznej grupy country nazwać nie sposób. To nie sielska muzyka z farm czy miasteczka à la Dziki zachód, a twórczość mroczna, niekiedy apokaliptyczna, innym zaś razem melancholijna oraz nastrojowa. Zespół nie nagrał zbyt wielu płyt, za to cała skromna dyskografia pozbawiona jest słabych punktów. Gotyk zbudowany na bazie tradycyjnej muzyki amerykańskiej, z harmonijką czy banjo oraz ekspresją zbliżoną do tego co wielokrotnie prezentował Nick Cave.
9. Ekatarina Velika - powróciłem do tego zespołu po wielu latach i w końcu uzupełniłem znajomość ich dyskografii. Post-punk/nowa fala zza żelaznej kurtyny, jednak w drugiej połowie lat 80. spokojnie dorównująca wielu czołowym reprezentantom gatunku z krajów zachodnich. Pesymistyczne spojrzenie, przygnębiająca ale zarazem piękna i niepowtarzalna muzyka. Za wyjątkiem ostatniej, wyraźnie komercyjnej płyty, wszystkie wcześniejsze warto przesłuchać.
10. Eberhar Weber - tego pana raczej nie trzeba przedstawiać. Postać ceniona i stosunkowo często wspominana na FD, jeden z najważniejszych reprezentantów wytwórni ECM. Niewiele miałem w tym roku kontaktów z jazzem, zupełnie nowych odkryć niemal w ogóle, a Webera znałem oraz lubiłem już znacznie wcześniej, zwłaszcza za "The Colours of Chloë". Teraz poszerzyłem znajomość jego dorobku oraz dokładnie wsłuchałem się w znane już wcześniej płyty, odkrywając niektóre z nich na nowo - na czym najmocniej zyskał krążek "The Following Morning".
A prócz powyższych...
#
synthpopy noworomantyczne oraz zupełnie nieromantyczne. Odkrycie z listy TB w postaci White Door, ale również wałkowanie klasyków: Ultravox, Depeche Mode, Yello, Frankie Goes to Hollywood, Yello Magic Orchestra, Visage, Tubeway Army, China Crisis, Yazoo, Soft Cell, Chrisma, a nawet jakieś powiewy nowości, w rodzaju Kamp!.
#
współczesna elektronika, do czego zachęcały bardzo dobre, świeże wydawnictwa takich wykonawców jak GAS, Darkside, Sweet Trip, Floating Points, Andy Stott czy Janusz Jurga. Ponadto
standardowo zestaw cenionych przeze mnie nie od dziś twórców takich jak Todd Terje, Perturbator, Autechre, Shpongle, Banco de Gaia i wielu innych.
#
Ejtisy mroczne, ponure oraz eteryczne, czyli post-punki, gotyki, zimne fale, 4AD etc. W tym gronie This Mortal Coil, The Cure, The Sisters of Mercy, Fields of the Nephilim, Cocteau Twins, A Certain Ratio, Decades, Trisomie 21.
# kontynuacja
podróży na Południe - zza Oceanu choćby Marcos Valle, Trio Mocotó czy Lô Borges, a z Czarnego Lądu m.in. Mulatu Astatke, Tinariwen, Mdou Moctar, Idrissa Soumaoro.
#
Europa wschodnia oraz środkowo-wschodnia; Ivo Papasov, Đorđe Balašević, Phoenix, Kolinda, Muzsikás, Idoli + wielu innych, mniej znanych wykonawców z Czechosłowacji, Jugosławii czy ZSRR.
#
soule i funki, starsze jak i nowsze, a wśród nich Silk Sonic, Sly & The Family Stone, Durand Jones & The Indications, Terry Callier, Keleketla!, Parliament, Archie Bell & The Drells, Otis Redding.
To był dobry rok, zarówno pod względem urodzaju w najnowszych wydawnictwach, jak również dla mnie w słuchaniu, na co miałem sporo czasu i ochoty. Nawet jeśli moje poszukiwania okazały się dość zachowawcze (mało prób poznawania gatunków dotychczas zupełnie obcych), to takie pogłębianie znajomości tego, co dotychczas miałem ogarnięte tylko fragmentarycznie, również uważam za wartościowe. Na koniec tradycyjnie dziękuję wszystkim rekomendującym i piszącym swoje opinie.