W tym roku a konkretnie 27 listopada piękne okrągłe 70 urodziny obchodzić będzie Ryszard Sygitowicz, a w okolicach lata / jesieni 40 lecie pierwszych sesji radiowych / studyjnych - które zaowocowały wspaniałym albumem "Bez Grawitacji". To jeden z najwspanialszych przykładów krajowej muzyki gitarowej najwyższej próby - a niestety takich krążków u nas było jak na lekarstwo ( polecam innym album Just Quartet z 87 o którym już wcześniej wspominałem - w dalszym ciągu nikczemnie ignorowany przez wszelkiej maści samozwańczych decydentów i pseudo-wydawców "redaktorów naczelnych i muzycznych" i nieosiągalny na CD ). Nie miałem zaszczytu rozmawiać z mistrzem "Ryśkiem" a jak wiadomo z filmu "Miś" - "... polubiłem Cię chłopie, wszystkie Ryśki to porządne chłopy...." - a jednakże po lekturze krążka można odnieść wrażenie, iż muzyk, wirtuoz sześciu strun - dla niego żadna gitara nie miała w sobie tajemnic - widział siebie podobnie jak muzycy ze Stanów - "pomiędzy kategoriami" i czerpał pełnymi garściami z przeróżnych stylistyk - czy rock, jazz, fusion, pop-jazz, southern rock, muzyka filmowa, funk, progressive, blues-rock, sam blues...ufff.... można tak długo wymieniać. Dlatego powstała tak smakowita i przepiękna muzyka. Każdy - ale to absolutnie każdy utwór ma swój patent, swój "klucz", swoją alchemiczną "formułę", łatwą do zapamiętania melodię i potem trudno się od tego oderwać.
Ja miałem zaszczyt zapoznać się z nim w połowie lat 80 dzięki płytotece mojego Ojca - słuchaliśmy tego wielokrotnie - wtedy jeszcze jako nieświadomy i naiwny dzieciak chłonąłem to wszystko - nie mając pojęcia ile dzięki temu skorzystam i jak to zaprocentuje w przyszłości - dało mi wrażliwość, zachęcało do samodzielnego słuchania, szukania nagrań innych gitarzystów, zaszczepiło miłość do jazzu, muzyki gitarowej innych tuzów głównie z zachodu - którzy również łamali ramy stylistyczne jak Sygitowicz, kładli nacisk i wiele wysiłku na dobre melodie, wielopiętrowe aranżacje ale nie przesadzone, luz, odrobinę zabawy, zgrywy i radochy - mistrzowskie wykorzystanie techniki studyjnej nagrywania kolejnych ścieżek i wielośladów ale by całość swobodnie oddychała i "bujała". Pamiętam jak "zamęczałem" go by znów posłuchać Cavalcado - jego hołd dla Chicka Corei i Al Di Meoli. Już sam początek i niezwykle / ba.... zaraźliwie chwytliwy Opóźniony do Bostonu ( dziwne - skąd w ogóle wziął się ten Boston ? - dlaczego nie np. Bilbao - skoro słabość do melodyki, klimatów latynoskich ? ) zwiastował wielką i świetną muzykę - ale przy okazji taką "ludzką", do słuchania przez zwykłych śmiertelników, np. z ranka, na dobry początek dnia czy popołudniu / wieczorem po ciężkim dniu pracy.... był taki czas, że żadna ale to ABSOLUTNIE ŻADNA kolekcja winyli nie mogła się u nas obyć bez krążka "Bez Grawitacji". Płyta osiągnęła wielki sukces a Cavalcado stało hitem, przebojem, szlagierem Ryśka - do dziś grana jest w stacjach radiowych. Gdyby "Sygit" wydał to w Stanach byłby milionerem . Dziwne, że nie poszedł wówczas za ciosem - tego naturalnie z książeczki wznowienia na CD się nie dowiemy - przecież po takim sukcesie i jak na muzykę instrumentalną " ludycznej" popularności aż się prosiło - co zadecydowało ? - brak siły przebicia i charakteru samego muzyka ? , specyfika ówczesnego rynku wydawniczego - że "... pan już swoje wydał, to dajmy szansę innym ....?", jakaś zawiść środowiska ? - że "sideman" nagle tworzy hity a ludzie szaleją z zachwytu ?. Nie jest tajemnicą "poliszynszyla" że Guru Hołdys nie doceniał talentów Sygita - po latach Markowski celnie podsumował tamten najlepszy okres gdy grał w Pefekcie - że ".... Zbyszek coś mruczał i pojękiwał pod nosem a Rysiek miał od razu pomysł na wstęp, rozwiniecie i efektowny zawijas na zakończenie i był notorycznie blokowany kompozytorsko przez Hołdysa....".
Wracając do "Bez Grawitacji" - muzyka która mimo upływu lat nadal zachwyca, nigdy nie nudzi ani nie nuży - słuchanie jej to wielka radość i frajda - jest w niej to "magiczne coś". Wznowienie na CD uszczęśliwiło fanów prawie 20 minutami dodatkowej muzyki - czterema bonusami - które niekiedy wręcz "przykrywają" niektóre kompozycje oryginalnego albumu - śmiało mogły stanowić kanwę / połówkę kolejnego albumu... można popuścić wodze fantazji i pomyśleć "co by było gdyby" Sygitowicz poszedł jednak za ciosem i wydał kolejny taki krążek. Jak już wspomniałem - wielka siła oddziaływania tych utworów, aranży i melodii - np. Jamal mogło śmiało zostać wykorzystane jako motyw przewodni filmu drogi czy tytułowy z bajecznym solem, śp. Namysłowskiego - nie wiem już który koronny dowód na to ile światy "rocka" i "jazzu" miały sobie do zaoferowania i w "ustach" i pod "palcami" odpowiednich muzyków potrafiły to udowodnić.
To najlepsza muzyczna edukacja jaką można otrzymać - ja miałem w połowie lat 80 takie szczęście i zaszczyt dzięki ojcu. Nadal wracam do "Bez Grawitacji" - chyba jak człowiek osiąga pewien wiek, coś w życiu przeżyje - dopiero to sobie uświadamia, jakie to dobre i jaki za tym krył się TALENT - z tym się człowiek rodzi - podobnie jak z innymi gitarzystami z którymi się zetknąłem - Metheny, Ritenour, Scofield, Carlton, Meola, Abercrombie, Coryell. U nas Sygit w sumie nie miał na dobrą sprawę konkurencji - w drugiej połowie lat 70 brylowali Antymos i śp. Piwowar, był śp. Śmietana czy śp. Bliziński - hołdujący w sumie dość zachowawczej stylistyce, był później niedoceniany inny "Rysiek" Styła, był śp. Winicjusz Chróst. Od czasu do czasu błyszczał szalenie nierówny Paweł Ścierański brat sławniejszego Krzyśka.
Ryszard Sygitowicz
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4031
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Ryszard Sygitowicz
...Nobody expects the Spanish inquisition !