Niedawno nabyłem winyl i ponownie odkryłem ten album na nowo. Świetna płyta na światowym poziomie.
Pink Floyd - Meddle
Odebrałem wreszcie auto od lakiernika. Zapomniałem zupełnie że w odtwarzaczu kisił się od dawna ten album no i jakoś tak samo wyszło. Odpaliłem One Of These Days, później jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz i dopiero słuchałem dalej. Ten utwór to czysty przekaz pierwotnej energii a w ciasnej zamkniętej przestrzeni ta siła dudniącego basu uderza słuchacza jeszcze mocniej. Lepszego otwarcia koncertu rockowego też sobie nie wyobrażam. Zresztą Mason do dziś tego używa.
Później dla kontrastu A Pillow Of Winds. Gitara Gilmoura to jest cudo, jak tak niewiele potrafi zdziałać tak wiele. Tego też można słuchać w nieskończoność. Właściwie dopiero ten nieszczęsny pies - wokalista na chwilę wyrywa z letargu ale niech im będzie. Dalej Echa, to już nie ma co komentować. Magia.
Kiedyś przez chwilę myślałem że ten album mi się znudził. Teraz myślę czy on może się w ogóle znudzić?