Jazz i okolice

Forum podstawowe.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5622
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Re: Jazz i okolice

Post autor: Crazy »

Aleś dołożył do pieca :shock: Obrazek
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
B.J.
box z pełną dyskografią i gadżetami
Posty: 14829
Rejestracja: 11.04.2007, 21:33

Re: Jazz i okolice

Post autor: B.J. »

esforty pisze: 19.03.2024, 14:25 Andrew Hill
Dziękuję za ten esej. Choć nie do końca moja estetyka, to teraz już nie wypada nie posłuchać. ;)
Awatar użytkownika
akond
longplay
Posty: 1394
Rejestracja: 04.09.2020, 13:09
Lokalizacja: Wrocław

Re: Jazz i okolice

Post autor: akond »

B.J. pisze: 19.03.2024, 21:18
esforty pisze: 19.03.2024, 14:25 Andrew Hill
Dziękuję za ten esej. Choć nie do końca moja estetyka, to teraz już nie wypada nie posłuchać. ;)
Podsuwam Kolegom - jeszcze dostępny, a niedrogi zestaw:
Andrew Hill – The Complete Remastered Recordings On Black Saint & Soul Note

Dwa razy Hill solo, raz w trio (+Alan Silva, Freddie Waits), raz w kwartecie (+Clifford Jordan, Rufus Reid, Ben Riley). Nagrania relatywnie skromne, z lat, gdy stylistyka niesfornego post-bopu generalnie zeszła do podziemia, a sam Hill nieco złagodniał - mimo to, ogromna klasa. Dla Ciebie, B.J.-u, to może być nawet atrakcyjniejsza opcja niż sześćdziesiętne blu-nołty.

Tu na zachętę fajna recenzja dwóch albumów nie-solowych z tego boksu:
https://ethaniverson.com/2022/05/10/and ... -serenade/
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4378
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: Jazz i okolice

Post autor: esforty »

Obrazek
Sam Rivers - Fuchsia Swing Song 1965, nagrana grudzień 1964

Obrazek
Sam Rivers - Contours 1967, nagrana w maju 1965

Myślę, że kto poznał powyższe tytuły w niechronologicznej kolejności, temu debiut Riversa, może nie wydać się tak błyskotliwy, jak chce legenda. Nie dorównuje tejże.
Kompozycje zostały wyjęte z głębszej/starszej szuflady Muzyka, do czego, usilnie przekonywał, Alfred Lion, który po przejrzeniu/przesłuchaniu tego co miał przygotowane Sam Rivers, na bieżąco, wyobraził sobie, że nakładem będzie palił w piecu własnego domu, bo potencjału komercyjnego to nie miało (błędne założenie, z dzisiejszego punktu widzenia).
I jakkolwiek Fuchsia..., została namaszczona na debiut legendarny, to ja się, nieco, krzywię. Wedle mnie, melodie tam pomieszczone, właśnie, nie mają lotnego potencjału. A pamiętam, że ballada Beatrice, cieszy się statusem standardu , po który sięgał Stan Getz, min.
Ta muzyka trochę zbyt uległa wobec wzorów dotychczasowych. Rivers, jakby się nieustannie przygotowywał do estetycznego skoku, ale ten pozostawał zamiarem.
Mimo wszystko, solówki saksofonu, czasem wybiegają poza hard-bopową konwencję, przy czym oddajmy owej(konwencji) sprawiedliwość :wink:, hard-bop to nie jest jakaś gładka, lśniąca powierzchnia swingu, nieuchronnie zawierająca mniej treści, niż można sobie obiecywać po pierwszym wrażeniu. Tam jest dużo dobrej muzyki, by zasługiwała ona na uważniejsze wysłuchanie. Ooo! Tak wybrnę z kontrowersyjnej opinii o Fuchsia Swing Song.
Jeszcze słowo o pianiście, Jaki Byard (kolega ze szkolnej ławy, bostońskiego konserwatorium), jest dobrym kontrapunktem dla ataków tenoru Riversa, może nawet tłumiącym własne ego artystyczne, czym dobrze się przysługuje liderowi.

Żaden muzyk nie może być pewny swej oryginalności, jeżeli nie zna historii muzyki...

z wywiadu, jakiego udzielił Sam Rivers, Charlesowi J. Gansowi w połowie lat 70-tych.
Przytaczam ową myśl, bo załatwia nam płynność w przejściu do płyty nagranej pół roku później, a zmieniającą, jeśli nie wszystko, to zmieniającą wiele.
Zresztą... od początku istnienia Forum, Contours pojawia się w wpisach osób, które czasami sporo różni w estetycznych preferencjach, za to zawsze w aurze atencji. Przepraszam za nieskromność, ale także ja, chciałbym być, w gronie piewców tego rezultatu artystycznego.
W maju 65, Andrew Hill jest już po nagraniu swojego <pięciopaku>... w zamkniętym obiegu Blue Note, pewnie też przez Riversa poznanym ( panowie grali ze sobą, zresztą, na Zach. Wyb. przez krótki czas) , nadto, udział w Dialogue, Hutchersona oraz w Life Time , Williamsa, horyzont możliwości przesuwa się, znacząco.
To na Contours, bierze swój początek teza/legenda o skłonności Muzyka do form otwartych, ugruntowywana przez lata kolejne.

To "wolność kontrolowana" by Sam Rivers, jeszcze bez zachłystu, bo dojdzie i do takowego, free, w sensie ścisłym.
Pierwszy na płycie, Point Of Many Returns, pokazuje to wybornie, nawet jeśli na saksofon czekamy do szóstej minuty( w międzyczasie Hubbard, wyborny), to jak już Rivers rusza, to nie ma wątpliwości, że Fuchsia..., to była przygrywka.
Kolejny Dance Of The Tripedal, to już taki <stop muzyczny> z przyswojonego i z majaczącej inspiracji, zza horyzontu, ze zdań powyżej. Zorganizowany, z jednej, a przekonywający o otwartości, z drugiej strony. Pasaże trąbki i tenoru, takie... że <widać wątrobę> :wink: .
Powstaje pytanie: jak przekonano do wydania tego przez, odrobinę zachowawczego, p. Liona?
Druga strona, pozornie, zachowuje pewne zasady poprzednich estetyk: trąbka z tłumikiem, miotełki, ale w akordach idziemy na zwarcie. Mamy dryf/pęd ku modalnym kształtom, ale bez utraty atmosferyczności... w końcu flet, który z Euterpe, czynią swoisty showstopper albumu.
Wreszcie finałowy Mellifluous Cacophony, dla wielu, najważniejszy punkt albumu, mnie jednak przywołujący pierwszą stronę, czyli ogrywający pomysły stamtąd.
Zresztą... nie wiem, może to ten, był napisany i nagrany wcześniej, na końcu płyty znajdując miejsce, wobec wymagań dramaturgicznych.
W przeglądzie płyt Blue Note z odnośnikiem <out>, opisaliśmy już kilka, które mogłyby (i dokonały owego, wielokrotnie) przestawić tory estetycznych zmian u słuchaczy w kierunku takich, nakładających na odbiorcę pewne wymagania.
Ta płyta Riversa, jest z tego "rozdania".
I pytanie, które chciałem postawić wcześniej, przy innych reprezentantach zjawiska:
Czy aby na pewno, Miles Davis, to ciągle arcy- -muzyk, w pierwszej połowie lat 60-tych?
Rzeczywistość, wskazuje inny porządek :wink: .
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
Bednaar
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 6910
Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
Lokalizacja: Łódź

Re: Jazz i okolice

Post autor: Bednaar »

Jeżeli chodzi o Andrew Hilla, to znakomitą większość jego dyskografii mam w formacie mp3, jedynie Compulsion na CD. Nieco później (nagrania z dwóch sesji w 1968 roku: 19 kwietnia i 5 sierpnia; zaś Blue Note wydało album w roku 1969) Andrew Hill nagrał jedną z najbardziej przystępnych w karierze, ale jednocześnie niebanalną i wyśmienitą płytę Grass Roots. W przeważającej części utwory z wyraźnym efektem "groove" - rytmiczne, nieco chwytliwe, "nóżka sama chodzi" - do takiej stylistyki przyzwyczaił nas raczej Herbie Hancock, niż kojarzony z awangardą Andrew Hill. Gdy ktoś prosi mnie o propozycje płyt wprowadzających w twórczość Andrew Hilla - ten album wymieniam w pierwszej kolejności, mocno zachęca, by sięgnąć dalej (a dalej... m.in. awangardowe pułapki w rodzaju ciężkostrawnego Compulsion :D ). Mocna rekomendacja dla tych, którzy jeszcze nie znają Grass Roots :!:

Obrazek

Skład:
Andrew Hill - piano
Lee Morgan (tracks 1–5), Woody Shaw (tracks 6–10) - trumpet
Booker Ervin (tracks 1–5), Frank Mitchell (tracks 6–10) - tenor saxophone
Jimmy Ponder - guitar (tracks 6–10)
Ron Carter (tracks 1–5), Reggie Workman (tracks 6–10) - bass
Idris Muhammad (tracks 6–10), Freddie Waits (tracks 1–5) - drums
vertical_invader
Awatar użytkownika
Białystok
box
Posty: 8925
Rejestracja: 03.01.2013, 08:21
Lokalizacja: Białystok

Re: Jazz i okolice

Post autor: Białystok »

Obrazek

Czy jazzowa frakcja coś może skrobnąć na temat tej "wariacji" winylowego białego kruka Tomasza Stańki?
Ostatnio zmieniony 30.04.2024, 18:32 przez Białystok, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8990
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Re: Jazz i okolice

Post autor: Maciek »

Premiera dopiero 10.05.
W streamingu od kilku tygodni dostępny jest 10minutowy singiel. Mi on wystarczy, żeby czekać niecierpliwie na premierę. ;)
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Awatar użytkownika
Białystok
box
Posty: 8925
Rejestracja: 03.01.2013, 08:21
Lokalizacja: Białystok

Re: Jazz i okolice

Post autor: Białystok »

Czyli potem coś więcej?

Ja robię sobie porównania na You Tube starych i nowych wersji, ale nie śmiem pisać o jazzie.

Jak zobaczyłem okładkę to przez chwilę pomyślałem, że to faktycznie wznowienie, potem się doczytałem, że i nie i tak.
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8990
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Re: Jazz i okolice

Post autor: Maciek »

Białystok pisze: 30.04.2024, 18:23 Ja robię sobie porównania na You Tube starych i nowych wersji, ale nie śmiem pisać o jazzie.
O, nawet nie wiedziałem, że poza Spotify jest więcej numerów w sieci. Jazz jest jak każda inna muzyka (a wielu twierdzi, że EABS nie grają jazzu), czasem dobrze jest poczytać o niuansach, ale ostatecznie to nie teoria decyduje czy płyta trafia na półkę tylko to, czy trafia w nasz gust. Jeśli rozważasz zakup tego albumu jako substytut oryginału, to wstrzymałbym konie. Pytanie czy jakikolwiek wcześniejszy album EABS miał/ma szansę trafić na Twoją półkę, bo jeśli nie, to tym razem ogólna estetyka formacji raczej też będzie nadrzędna i jest duże ryzyko, że posłuchasz dwa razy i odsprzedasz. Nie zdziwiłbym się bardzo, gdyby za jakiś czas Astigmatic wznowiło oryginał. Oczywiście jak już im się dobrze sprzeda ten nowy album. ;)
Rzuć uchem na Yass Big Band - tam sporo jazzrockowych pierwiastków rodem z elektrycznych sesji Milesa. To nie są żadne wygłupy, ani fryty, tylko naprawdę świetne granie (i wyszło na winylu ;)).
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Awatar użytkownika
Białystok
box
Posty: 8925
Rejestracja: 03.01.2013, 08:21
Lokalizacja: Białystok

Re: Jazz i okolice

Post autor: Białystok »

Pewnie nie...
W te reedycje to ja niespecjalnie wierzę. A ten album wydaje się co najmniej całkiem niezłym substytutem.
Awatar użytkownika
Leptir
box
Posty: 9905
Rejestracja: 04.09.2010, 21:27

Re: Jazz i okolice

Post autor: Leptir »

Ten nowy EABS nie da się przełożyć 1:1 do płyty Stańki. Sami muzycy zresztą piszą, że owszem inspirowali się ogólnie czasami, kiedy ukazała się "Purple Sun", tego rodzaju otwartością na różne gatunki muzyczne i odwagę w łączeniu rocka, jazzu, folku i innych rzeczy - ale nie jest to w żadnym wypadku remake tamtej płyty. Moim zdaniem, to dobry album, który pozwala EABS-owi wyjść z lekkiego marazmu, w jakim się ostatnio grupa znalazła. Tak czy inaczej - jeśli ktoś nie polubił poprzednich płyt zespołu, to raczej nie polubi i tej.
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4378
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: Jazz i okolice

Post autor: esforty »

Też mam duże oczekiwania wobec, Reflections of Purple Sun, nawet jeśli kwintet Stańki, z tamtego czasu to był jeden z najlepszych składów jazzowych, ówczesnej Europy (proszę to sprawdzić odsłuchując Wooden Music I i II, choćby) i dorównać jest niemożliwością.
W tym oczekiwaniu, przewrotnie, sięgnąłem kolejny raz, po TWET (ta ulubiona/najważniejsza, kolegi Bednaara, którego tym razem, chyba, nam porwali, bo ta zagadkowa nieobecność, na łamach...), do której zachowuję (i nadal) bezprzykładny dystans.
Wybitne porozumienie, takiż poziom improwizacji, rzecz doniosła, kanon, nie tylko polskiego, jazzu... cytując, te co powściągliwsze opinie, a mnie ta płyta nie zachwyca. Pozostaję w jakimś... <stuporze>... że to, za bardzo postrzępione, że uczestnicy nagrania częściej schodzą w obszary wyzbyte harmonii i melodyczności, co niby we free, uprawnione, ale jakieś granice trzeba postawić... bo sztuka spełnia się w rygorze.
Nie dorosłem do tej propozycji i chyba już tak zostanie.

Aha! Nie podzielam rezerwy, przed piszących, wobec samego EABS.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4378
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: Jazz i okolice

Post autor: esforty »

Kłopotliwe było wyznaczyć warunki brzegowe do wpisu o Dolphym, bo oficyna Blue Note wydała tylko (!!!) jeden tytuł studyjny, kiedy my tutaj ograniczyliśmy się do owej wytwórni, zasadniczo.
Nadto, kusząco wyglądała perspektywa, spojrzenia na zapisy live, jako punkt odniesienia do Out To Lunch!.
Bo takie At The Five Spot - Complete Edition (który to materiał znam/posiadłem, w formacie CD, ledwie kilka lat temu), świetnie pokazuje klasę i determinację do zmian/rozwoju Artysty. A może lepszym pomysłem byłby The Illinois Concert, bo to i rok różnicy (63) między arcydzielną i jednak Blue Note
Na końcu zdecydowałem, że mniejszym odstępstwem będzie <wzgardzenie> wydawcą, dochowując parametru nagrań ze studia:

Obrazek
Eric Dolphy - Conversations 1963, nagrana lipiec 1963

Obrazek
Eric Dolphy - Iron Man 1968, nagrana lipiec 1963

Obrazek
Eric Dolphy - Out To Lunch! 1964, nagrana luty 1964


Ale i tak zacznę od wątku koncertowego.
Przywołam płytę Mingus At Antibes, pod nr 3, znajduje się kompozycja What Love? autorstwa Charlesa. W ósmej minucie (cały utwór to 14 minut), jesteśmy po zmysłowej solówce Teda Cursona i nawiązującej do niej nastrojem partii Mingusa, wtedy wchodzi do gry Dolphy, na swoich warunkach… odkształca romantyzm i kieruje w atonalny rejestr.
Jeśli seszynmeni (głównie lider) odnajdują się owej metamorfozie natychmiast to już publiczność, niekoniecznie. Pojawiają się gwizdy (tak, norma na koncertach, mogą być sygnałem aprobaty ale i konsternacji). Kiedy kończy się numer, jest więcej braw, ale są też gwizdy, te dość jednoznaczne! Jest rok 1960 i taka oferta, może być estetyczną barierą dla odbiorcy, ale „oćwiczony” przy sesjach z Mingusem, głównie, nabiera wiary w taką zmianę.
Spotkanie przy realizacji Free Jazz (1960), to najistotniejsze, bodaj, źródło inspiracji, ale też pracując z George Russellem (Ezz-thetics 1961), ważną paralelą owego przeobrażania. Ta <szatańska muzyka>, trochę apriorycznie, może mieć tu swoje początki.
Dygresja: gdyby bracia Dan i Steve Patersowie (amerykańscy pastorzy) zajmowali się także tropieniem zła w muzyce jazzowej, namiętnie tropili je w rock’n’rollu, mieliby używanie z Erickiem.
Conversations to nagrania z lipca 63, dwie sesje. Jedną sesją był dwuosobowy pokaz synergii wykonawczej z Richardem Davisem (bas). Na drugą stronę płyty trafia Alone Togather niosący całość wydawnictwa ku górze. Nie odbierając panom, poświadczonej faktami( obaj byli żonaci), orientacji seksualnej, doszło do wymiany płynów ustrojowych, metaforycznie. Trzeba posłuchać, koniecznie.
Stronę kończy solowy występ Dolphy’ego, o tyle sprytny, że nabiera dodatkowego szlifu, właśnie przez pozbawienie się jakiegokolwiek muzycznego towarzystwa.
Strona pierwsza nie ma tej siły, jest mniej rezolutna. Problemem są tu nie tyle interakcje muzyków, bo te trzymają się po dobrej granicy, gdzie kończy się dobry smak (Music Matador, dowodem) ale pewna banalność kompozycji, która wytraca dynamikę całości. Płytę, relatywnie, wydano szybko, bo jeszcze w 63.

Zupełnie inaczej potraktowano inne nagrania z tych sesji, przetrzymując je do 68 (!). Dlaczego tak(?), dla mnie pozostaje niezrozumiałym.
Płyta Iron Man, gdzie pomieszczono te pięć, powstałych wówczas, to już sygnał, iż hard-bop musi robić miejsce innym, znacznie bardziej wyrafinowanym formom estetycznym.
Iron Man, Mandrake, Burning Spear to numery napisane przez Dolphy’ego zagrane przez większy skład. Artystyczny manifest rezygnacji, pozbawiony wszak radykalizmów (a przez to cenniejszy) z konwencji, zastanej.
Takie: imprimatur nihil obstat, wyjęte z kościelnej dialektyki. Truizmem będzie wyszczególnianie zapału wykonawczego Erica, ale dla porządku niech to zdanie wybrzmi w tym wpisie. Wśród muzyków, Woody Shaw (wtedy 18 lat) trębacz, wówczas, mający silniejsze skłonności ku formom otwartym, niż Hubbard, z którym Go porównywano. Nie odstawał technicznie od wymienionego, mimo cieplejszego soundu instrumentu, potrafił ostrzejszym graniem rozpędzić numer, innym razem wykazywać dyscyplinę grania w big bandzie ( tu niepełnym, nonet). Nie mniej ważny jest Hutcherson wykazujący ponad przeciętną zdolność do odnajdywania się w formie trudniejszej, dalszej od bepopowych koncepcji. Nieco mniej wnoszą w sesję saksofoniści: Jordan i Simmons czy grający na fagocie Garvin Bushell ale w centralnym punkcie albumu, posługując się pozytywną inspiracją, odwrotnością buntu, dołączają do istoty przekazu.
Na płycie pomieszczono jeszcze dwa utwory, będące duetem Dolphy’ego z Richardem Davisem. Te pochodzą z sesji z 01.07. 63 ( tej kiedy zarejestrowano Alone Togather). Oba innego autorstwa, oba mistrzowsko pokazujące możliwości porozumienia między muzykami. Passus o wymianie płynów ustrojowych, popełniony przy okazji, wnikania w Conversations, ma tu jeszcze lepsze zastosowanie. Smyczek i palce Davisa są, jakże potrzebnym wsparciem dla fraz wydobywanych przez Dolphy’ego. Właściwie, utwory pozbawione są kulminacji, ale nie ma mowy o braku napięcia w każdym rejestrze odbioru tej części albumu. Bardzo dobra i równie istotna płyta, tak dla Erica Dolphy’ego, jak i dla post-bopu.

Spojrzeń na Out To Lunch w przestrzeni zadrukowanej jest dużo. I tych z „bocianiego gniazda” i tych z pozycji kolan. Próba napisania czegoś oryginalniejszego o płycie kończy się rozdrażnieniem piszącego, bo wszystko już muzyce i muzykom <wytknięto>.
Czy „zespolenie” seszynmenów, obecne w zasadzie na każdym, wspominanym w tej serii wpisów, albumie ma tu, bardziej esencjonalny charakter- przykładem, środkowa część tytułowej kompozycji, kiedy słychać jedynie sekcję rytmiczną (lekko naciągam definicję zadań wibrafonu), wikłającą i łamiącą zasadniczą strukturę kompozycji, jednocześnie <nie tracąc z oczu> zamysłu kompozytora.
Czy jeśli na Out To Lunch bez trudu odnajdujemy intelektualną podbudowę- wynik analiz i doświadczeń Muzyka, to przeoczymy/ nie dosłuchamy, że owo zespolenie (jakże trafniejszym słowem będzie tu angielskie COMMUNION), ma cerebralny, wręcz mistyczny anturaż.
Czy zdajemy sobie sprawę, że Out To Lunch to pokaz mistrzowski, a biorąc pod uwagę cały dorobek Klarnecisty (dużą literą, koniecznie), nie jakiś jednostkowy wyczyn, to gdyby Artysta żył dużej, wówczas Mingus, Davis, Coltrane… pozycją w muzyce rozrywkowej, musieliby się podzielić.

Żeby jednak nie kończyć, tego cyklu wpisów na tak wysokim „C”, z innego porządku, przywołam zdanie wypowiedziane przez Henry’ego Kissingera, gdy pokazano mu rzekę Jordan:

Czego też propaganda nie może zrobić z byle rzeczki! :wink:


I to by było na tyle, w sprawie "autowego" dżezu by Blue Note, jeśli trzymać się propozycji podrzuconych przez jay.dee.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
Bednaar
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 6910
Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
Lokalizacja: Łódź

Re: Jazz i okolice

Post autor: Bednaar »

esforty pisze: 05.05.2024, 12:09 W tym oczekiwaniu, przewrotnie, sięgnąłem kolejny raz, po TWET (ta ulubiona/najważniejsza, kolegi Bednaara, którego tym razem, chyba, nam porwali, bo ta zagadkowa nieobecność, na łamach...), do której zachowuję (i nadal) bezprzykładny dystans.
Zaraz porwali - jeżeli nawet, to grecka mafia ;) Pojechałem z rodzinką na wycieczkę do Aten, wróciłem co prawda kilka dni temu, ale jakoś nie mam zbyt dużej inwencji do pisania o muzyce - mało ostatnio poznaję "nowych" rzeczy... choć warto wspomnieć o tym, w jaki sposób Anthony Braxton podchodzi do jazzowych standardów: bardzo nowatorski, twórczy sposób interpretacji.

Anthony Braxton - 23 Standards (Quartet) 2003

Obrazek

https://open.spotify.com/album/3NgVnJ61 ... 3J7V8uI3kA

Zestaw 4CD, 4 i pół godziny wyśmienitej muzyki. Spis utworów:

Disc One:
1. "Crazy Rhythm" (Irving Caesar, Joseph Meyer, Roger Wolfe Kahn) - 16:50
2. "Off Minor" (Thelonious Monk) - 11:36
3. "Desafinado" (Antônio Carlos Jobim, Newton Mendonça) - 4:35
4. "26-1" (John Coltrane) - 11:15
5. "Why Shouldn't I" (Cole Porter) - 10:42
6. "Giant Steps" (Coltrane) - 12:32

Disc Two:
1. "Tangerine" (Victor Schertzinger, Johnny Mercer) - 14:35
2. "Black Orpheus" (Luiz Bonfá, Antônio Maria) - 13:53
3. "Round Midnight" (Monk) - 13:03
4. "Ju—Ju" (Wayne Shorter) - 10:26
5. "After You've Gone" (Turner Layton, Henry Creamer) - 17:16

Disc Three:
1. "Everything I Love" (Porter) - 12:24
2. "I Can't Get Started" (Vernon Duke, Ira Gershwin) - 11:09
3. "It's a Raggy Waltz" (Dave Brubeck) - 10:12
4. "Countdown" (Coltrane) - 12:08
5. "Blue in Green" (Bill Evans) - 5:11
6. "Beatrice" (Sam Rivers) - 9:27

Disc Four:
1. "Only The Lonely" (Sammy Cahn, Jimmy Van Heusen) - 6:37
2. "Recorda Me" (Joe Henderson) - 15:52
3. "Ill Wind" (Harold Arlen, Ted Koehler) - 17:00
4. "I'll Be Easy to Find" (Bart Howard) - 11:29
5. "Three to Get Ready" (Brubeck) - 10:29
"Dolphin Dance" (Herbie Hancock) - 10:47

PS. Bardzo dziękuję za wpis esforty o Ericu Dolphy - ze wstydem przyznaję, że znam tylko Out To Lunch - czas to zmienić!
vertical_invader
Awatar użytkownika
Paweł
longplay
Posty: 1443
Rejestracja: 02.09.2019, 14:00
Kontakt:

Re: Jazz i okolice

Post autor: Paweł »

esforty pisze: 03.09.2023, 19:48 Fajny ten Kham i te okolix -ności...
Dzieki!

Cała przyjemność po mojej stronie! Generalnie warto od czasu do czasu zajrzeć na stronę ARTE (sam robię to zdecydowanie za rzadko), bo można tam obejrzeć interesujące koncerty. Obecnie chociażby występy Dry Cleaning, PJ Harvey, The Murder Capital czy Squid, a z rzeczy wrzuconych ostatnio m.in. Arcade Fire, Dropkick Murphys czy Slowdive. Nie brakuje również koncertów jazzowych. Polecam także zakładkę Kino.

PS. Niniejszy wpis NIE jest sponsorowany przez ARTE. ;)
Planuję przesłuchać wszystkie płyty, jakie kiedykolwiek nagrano. Niemożliwe? Cóż, przynajmniej będę próbował.
ODPOWIEDZ