Z ogromną satysfakcją wysłuchałem - i obejrzałem - koncert
Einstürzende Neubauten w Stodole. Trochę wiedziałem, czego się spodziewać i, że choć zespół już od końca XX wieku nagrywa często rzeczy melodyjne i nastrojowe, to na żywo nadal imponują szerokim wykorzystaniem sprzętów rodem z marketu budowlanego, a ta fuzja ładnej w gruncie rzeczy (choć przede wszystkim: transowej) muzyki z industrialnymi aranżami sprawdza się zaskakująco bezproblemowo.
Czego się nie do końca spodziewałem, to zespołu tak doskonale zgranego, z nieprawdopodobnym wyczuciem rytmu i
timingu. Wspaniale niosło tę muzykę. I druga rzecz - na warszawskim koncercie ogrywana była przede wszystkim nowa, tegoroczna płyta, i ten materiał bardzo mi się podoba! Słucham zresztą właśnie na słuchawkach tej nowej płyty i przyznam, że podoba mi się daleko bardziej niż tegoroczny
Cave; o tym może kiedyś we właściwym wątku.
Mimo, że najbardziej efektowne w Neubautenach na żywo są oczywiście perkusjonalia - do nich zaraz wrócę - to uważam, że esencję tej muzyki, jej podstawę i wszelki punkt odniesienia dawała
gitara basowa. Używana zresztą klasycznie (w sensie "rockowo"), mimo że niewątpliwie bardzo odważnie, i pod względem brzmienia, i rytmu. Basista moim zdaniem doskonały i dookoła jego zagrywek krążyła cała reszta. Tradycyjnym instrumentem były też klawisze, których rolą było, na moje ucho, sklejanie wszystkich dźwięków i tuszowanie ewentualnej ciszy; nie jestem nawet pewien, czy te klawisze były w ogóle potrzebne. Był też gitarzysta, który chyba czasem grał w miarę zwyczajnie, a czasem zdaje się całkiem nie, ale słabo go widziałem i nie do końca wiem, co tam wyprawiał.
No ale oczywiście perkusjonaliści! Był nawet zestaw perkusyjny zbliżony do normalnego, tyle że w funkcji werbla wystąpił duży kawał jakiejś blachy, a jednym z podstawowych "talerzy" była wielka pionowo ustawiona sprężyna. Ale co chwila specjalni techniczni przywozili im kolejne akcesoria, jakieś rury w specjalnych układach, tarki, beczki, kanistry; na jednym utworze pan zrobił bardzo fajny podkład grając na wózku sklepowym; w innym grane było na kręcącym się wiatraku. Największym czadem był utwór, na którym pałeczki zostały zastąpione przez wiertarkę, która odpowiednio wzbudzała różne metalowe elementy. Generalnie odlot, też bym tak chciał w swoim zespole
(Tylko dlaczego obaj byli tam w maseczkach (prawidłowo naciągniętych na nos) i jeszcze w dodatku w okularach?! Przecież tak się nie da wytrzymać nawet przez pół godziny, a co dopiero intensywnie grając).
Last but not least, wspomnieć należy lidera -
Blixa Bargeld o wyglądzie gdzieś na przecięciu Smeagola i Deagola ze starszym kuzynem Nicka Cave'a czarował publiczność swoim niesamowitym hipnotyzującym głosem, ale też niesamowite były piski, które wydawał z gardła, zupełnie nie korespondujące z jego statecznym barytonem, ani go w żaden sposób nie uszkadzające (może też potrafiłbym wydobyć z siebie taki pisk, ale potem bym zachrypnął na pół dnia!). Czasem trochę gadał i opowiadał historyjki, ale nie za wiele; bywały dość zabawne!
Ś-w-i-e-t-n-y koncert!!!