 |
Muzyczne Dinozaury i ich następcy
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Heartbreaker maxi-singel analogowy

Dołączył: 28 Mar 2009 Posty: 531
|
Wysłany: 10.05.2017, 13:58 Temat postu: |
|
|
"Wreszcie" pięć lat temu doczekał się  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Windmill japońska edycja z bonusami

Dołączył: 11 Kwi 2007 Posty: 3927 Skąd: Świętochłowice
|
Wysłany: 10.05.2017, 14:55 Temat postu: |
|
|
Heartbreaker napisał: | "Wreszcie" pięć lat temu doczekał się  |
Mnie na forum nie było sześć i pół roku, więc "wreszcie"
No a w całości nikt go nie widział do tych "pięć lat temu" od 1968 roku  _________________ "Z układnością mi nie do twarzy. (...) Zresztą nie lubię zachowywać się układnie; nudzi mnie to."
Robert Walser "Małe poematy" [1914]
http://riversidebluesnr2.blogspot.com/ |
|
Powrót do góry |
|
 |
janko pocztówka dźwiękowa
Dołączył: 15 Paź 2011 Posty: 44
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Windmill japońska edycja z bonusami

Dołączył: 11 Kwi 2007 Posty: 3927 Skąd: Świętochłowice
|
Wysłany: 16.12.2017, 14:50 Temat postu: |
|
|
Wspaniała wiadomość. _________________ "Z układnością mi nie do twarzy. (...) Zresztą nie lubię zachowywać się układnie; nudzi mnie to."
Robert Walser "Małe poematy" [1914]
http://riversidebluesnr2.blogspot.com/ |
|
Powrót do góry |
|
 |
Crazy album CD
Dołączył: 19 Sie 2019 Posty: 1639
|
Wysłany: 17.10.2020, 17:26 Temat postu: |
|
|
Przeniosę się tu, okej?
Okechukwu napisał: | Manzarek to był kawał rasowego pianisty, Densmore bębnił przyzwoicie, natomiast Krieger to nie jest dobry gitarzysta. Wiem, że wnosił sporo od strony kompozytorskiej i tekstowej i chwała mu za to, ale solówki miał zazwyczaj kiepskie - czasem wręcz psuł klimat utworu (np. Queen of the Highway). Choć zdarzały się mu też lepsze partie (m.in właśnie Spanish Caravan) |
Niby też uważałem zawsze Kriegera za najsłabsze ogniwo wykonawcze, ale... nie do końca. Mnóstwo jego partii cenię ogromnie a najbardziej chyba te, specyficznie brzmiące, na L.A. Woman. Szalone, rwane, a wręcz wyrywane z gitary solówki w Been Down So Long - niesamowite one są! Świetnie gra też w Changelingu, choć ten (pięciogwiazdkowy!) utwór to przede wszystkim wielkie osiągnięcie wokalne Morrisona. A instrumentalnie rzecz biorac: tak, wiele osób mnie przekonywało, żę Doorsi są dość przeciętni, ale nikomu się nie udało A to za sprawą utworu Texas Radio and the Big Beat, który poznałem za dzieciaka i z jakiegoś powodu okazał się trafić we wszystko, czego w muzyce wówczas szukałem - i mój zachwyt nad partiami solowymi każdego z panów trwa nieustająco od jakichś 35 lat: najpierw Krieger gra wspaniale, swinguje te swoje z wielką swadą, potem Manzarek wyciska z instrumentu ostatnie soki, tworząc moją ulubioną klawiszową partię w jakimkolwiek chyba utworze rockowym, a na koniec kilkusekundowe solo Densmore'a, które jako pierwsze pokazało mi, ile melodii, ile muzyki można wycisnąć z paru bębenków - i chyba nigdy nic mi tego nie przebiło.
Jeżeli chodzi o Kriegera, to wartość jego gry wydaje mi się polegać zupełnie nie na technice, ale na tym, co on wnosił do brzmienia poszczególnych piosenek w połączeniu z całą resztą. To nie był solówkarz, ale to był muzyk przez duże M. Choćby takie Yes, The River Knows pokazuje to w całej krasie.
Leptir napisał: | Kiedyś byłem na koncercie The Doors (dokładnie nazywało się to: The Doors of the 21st Century), w którym za Morrisona robił Ian Astbury z grupy The Cult. Szedłem z dużą rezerwą, obawiałem się taniego cyrku, profanowania - było nie było - klasyki rocka. Tymczasem dostałem naprawdę dobre (i dobrze zaśpiewane!) wersje klasycznego repertuaru Doorsów, w dodatku ubarwione rozbudowanymi improwizacjami – zwłaszcza Manzarka. Ani Astbury nie starał się podrabiać Jima, ani też reszta nie starała się grać wersji płytowych i robić za szafę grającą. To był naprawdę dobry występ. Manzarek zresztą zaczynał jako jazzowy pianista, miał dobrą technikę i potrafił zgrabnie improwizować, na żywo to było wyraźnie słychać. |
Bardzo ciekawa sprawa. Pewnie też bym miał duże wątpliwości wobec takiego projektu, tym fajniej, że dało radę.
A że Manzarek pięknie improwizował, to jasna sprawa! I to w dodatku często jedną ręką, bo drugą grał partie basowe przecież. Koncertowe wersje Light My Fire często pokazują, jak świetny ensemble to był: może żaden z nich nie był jakimś wybijającym się wirtuozem, ale za to razem w grupie tworzyli bardzo wybijający się skład. Densmore zresztą, podobnie jak Manzarek, był według mnie z ducha perkusistą jazzowym. Mnóstwo blachy, mnóstwo synkopowania, mnóstwo takiego właśnie jazzowego feelingu.
Kocham The Doors!  _________________ jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr |
|
Powrót do góry |
|
 |
Gacek japońska edycja z bonusami

Dołączył: 20 Mar 2010 Posty: 3712 Skąd: Wieliczka
|
Wysłany: 17.10.2020, 21:47 Temat postu: |
|
|
Light My Fire to w ogóle dobry przykład jak można fajnie poimprowizować bez popisywania kto jak szybko potrafi. Zupełnie inna liga, bez ścigania i bez wygłupów za to z feelingiem. |
|
Powrót do góry |
|
 |
bananamoon singel analogowy

Dołączył: 20 Wrz 2017 Posty: 391
|
Wysłany: 18.10.2020, 15:06 Temat postu: |
|
|
Okechukwu napisał: | ...natomiast Krieger to nie jest dobry gitarzysta... |
A ja lubię grę Robby Kriegera - uważam, że ma swój charakterystyczny ton, rozpoznawalny styl gry, że doskonale wkomponował gitarę, w specyficzne, nieproste, dekadenckie kawałki The Doors - jego swoista fraza przypomina mi tkanie ażurowej tkaniny skomplikowanym ściegiem.
Cenię u niego nieschematyczność gry, imponuje mi, że potrafi zapuścić się ze swoimi improwizacjami poza wyświechtany w rocku system tonalny dur, mol.
Oczywiście nie błyszczy jeśli chodzi o technikę gry, ale wszyscy doskonale wiemy, że w muzyce chodzi nie o to jak się gra, tylko co się gra.
Tak się składa, że w ubiegłym tygodniu słuchałem płyt koncertowych The Doors "Live At The Hollywood Bowl" oraz "Alive She Cried" - Krieger gra wyśmienicie - szczególne wrażenie robią improwizacje w Light My Fire.
A dopiero co przypomniałem sobie ich koncert "Live In Matrix, San Francisco 1967" - zespół brzmi surowo, ascetycznie, Morrison śpiewa jeszcze bez "rozdzierania szat", Manzarek i Densmore sztywno trzymają się bazy...i moim zdaniem w tej naturszczykowatej konwencji, to Krieger swoją grą spaja całość w unikalny przekaz / intrygującą formę (tkanie "sweterka" - he, he).
W odległych czasach, kiedy jeszcze ocierałem się o minimum życia w cywilizacji, poznałem dwóch gitarzystów (polskich) - ich nazwiska pominę milczeniem, ponieważ nie chcę nikomu umniejszać, czy dopisywać talentu.
Pierwszy pomieszkiwał (waletował) kilka razy w moim pokoju, w akademiku; z drugim (młodszym), mieszkałem w hotelach z racji szkoleń zawodowych.
Słyszałem jak grają na gitarach (ćwiczą grę).
Pierwszy, prowadzi własny zespół (kolejny) i udziela się jako sideman w koszmarnych, przebrzmiałych grupach "big-beatowych" - ma świetną technikę, gra Knopflera, Pagea i Blackmora "lepiej" niż oni sami (he, he) - Kriegera nie jest w stanie zamarkować; na jednej z imprez, po pijaku, wygadał się, że jest dla niego za trudny.
Drugi, gra w zespole funkowym, ale bardziej znany jest z grupy hard-cover rockowej, prowadzi także własny band (chyba jeszcze prowadzi) - jego styl gry jest urozmaicony i wszechstronny, od dżez-soulowo-funkowych wprawek zahaczających o Bensona, po riffy i solówki AC/DC - nie naśladuje Kriegera - powiedział mi, że Robby jest niepodrabialny. |
|
Powrót do góry |
|
 |
crescent limitowana edycja z bonusową płytą

Dołączył: 21 Cze 2009 Posty: 4922
|
Wysłany: 19.10.2020, 08:35 Temat postu: |
|
|
Lubię grę Kriegera i nie bardzo wyobrażam sobie innego gitarzystę w składzie The Doors. Grał ciekawie, niespiesznie, oszczędnie. Nie pchał się do przodu, pozostawiał niedosyt. Niewątpliwie miał swój styl, być może trudno-podrabialny jak pisze Bananamoon. Doorsi byli genialnii jako konglomerat i nie przypadkiem ich legenda jest wciąż żywa. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Bednaar zremasterowany digipack z bonusami

Dołączył: 11 Kwi 2007 Posty: 5356 Skąd: Łódź
|
Wysłany: 19.10.2020, 08:46 Temat postu: |
|
|
A ja szczególnie zachwycałem się grą Densmore'a. Subtelne jak na muzykę rockową, mocno jazzowe traktowanie perkusji. Świetna podstawa dla wysmakowanej gry Kriegera i Manzarka. No i oczywiście dla wokalno-poetyckich celebracji Morrisona. _________________ Jazz washes away the dust of every day life. Art Blakey |
|
Powrót do góry |
|
 |
greg66 japońska edycja z bonusami

Dołączył: 31 Sie 2008 Posty: 3875 Skąd: Opole
|
Wysłany: 19.10.2020, 16:39 Temat postu: |
|
|
Akurat wczoraj posłuchałem "Hollywood Bowl" i gdy instrumentalnie wszystko idzie gładko tak zaczął razić mnie śpiew, który w wielu momentach był bardziej rykiem. Tutaj akurat Morrison się nie popisał ale na "Alive:She Cried" jest dobrze. Będąc entuzjastą nagrań koncertowych tutaj jednak wolę studyjną pracę. Instrumentaliści The Doors byli bardzo ze sobą zgrani, umieli tworzyć klimat całej tej dramy jaka na scenie się odbywała a do tego inaczej wyglądały improwizacyjne zaloty, będące raczej wyczuciem nastroju, co fajnie się odbiera przy słuchaniu. Jedynym zgrzytem są czasami wokale Jima, chociaż i on potrafi wznieść się na wyżyny. _________________ Summer Of Love'67
http://musicpsychedelic.blogspot.com |
|
Powrót do góry |
|
 |
Crazy album CD
Dołączył: 19 Sie 2019 Posty: 1639
|
Wysłany: 19.10.2020, 18:11 Temat postu: |
|
|
Mam podobne odczucia i w przypadku Doorsów akurat też zdecydowanie wolę nagrania studyjne. To miałem m.in. na myśli, kiedy pisałem, że nie lubię Five To One (to chyba jedyna piosenka Doorsów, o której bym to mógł powiedzieć) - ma ona oczywiście swój wyraz, swoją moc, ale razi mnie takim rozkrzyczeniem emocjonalnym, które kojarzy mi się z tym, co bywało na koncertach. Do tego na koncertach Jim niekoniecznie był trzeźwy i czasem gadał od rzeczy...
Natomiast instrumentalnie nagrania koncertowe Doorsów są super, w czym szczególna zasługa Manzarka, Densmore'a i Kriegera  _________________ jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr |
|
Powrót do góry |
|
 |
greg66 japońska edycja z bonusami

Dołączył: 31 Sie 2008 Posty: 3875 Skąd: Opole
|
Wysłany: 19.10.2020, 18:31 Temat postu: |
|
|
Nigdy nie zapomnę jak w 1985 roku kumpel skądś wytrzasnął bootleg Hendrixa z Morrisonem. Teraz to można znaleźć pod różnymi tytułami, on miał jako "Tomorrow Never Knows". Niestety jakie było rozczarowanie, jeszcze pierwszy numer, chyba Red House był jako tak zagrany ale potem to już był popis Morrisona. Z początku drugiej strony tekst był jedyny "Fuck You Baby" i tak cały czas, powoli coraz bardziej mamrotał aż do momentu kiedy chyba upadł i już nic nie gadał. a chłopaki kręcili jeden temat też będąc nieźle wstawieni.  _________________ Summer Of Love'67
http://musicpsychedelic.blogspot.com |
|
Powrót do góry |
|
 |
Goran epka analogowa

Dołączył: 06 Kwi 2012 Posty: 918 Skąd: Podkarpacie
|
Wysłany: 19.10.2020, 19:15 Temat postu: |
|
|
greg66 napisał: | Akurat wczoraj posłuchałem "Hollywood Bowl" i gdy instrumentalnie wszystko idzie gładko tak zaczął razić mnie śpiew, który w wielu momentach był bardziej rykiem. Tutaj akurat Morrison się nie popisał ale na "Alive:She Cried" jest dobrze. Będąc entuzjastą nagrań koncertowych tutaj jednak wolę studyjną pracę. Instrumentaliści The Doors byli bardzo ze sobą zgrani, umieli tworzyć klimat całej tej dramy jaka na scenie się odbywała a do tego inaczej wyglądały improwizacyjne zaloty, będące raczej wyczuciem nastroju, co fajnie się odbiera przy słuchaniu. Jedynym zgrzytem są czasami wokale Jima, chociaż i on potrafi wznieść się na wyżyny. |
"Hollywood Bowl " jest dla mnie w calości nie strawienny, podobnie jak kilka innych ich wydawnictw koncertowych, miałem kiedyś taką ich płyte chyba z koncertu w Miami to był dopiero jeden wrzask i stek przekleństw. _________________ Mnie się podobają melodie które już raz słyszałem.No jakże może podobać mi się piosenka którą pierwszy raz słyszę?
Inżynier Mamoń |
|
Powrót do góry |
|
 |
WOJTEKK box z pełną dyskografią i gadżetami

Dołączył: 12 Kwi 2007 Posty: 21546 Skąd: Lesko
|
Wysłany: 19.10.2020, 19:23 Temat postu: |
|
|
Nie wiem czy chodzi o ten sam Hollywood Bowl co ja o nim myślę, czyli wydany w 1968 roku film Live At Hollywood Bowl. Akurat mim zdaniem to jest kawał koncertu a Doorsi wypadają tu zaskakująco bluesowo. _________________ Nie ma ludzi niezastąpionych. Oprócz The Rolling Stones.
http://artrock.pl/ |
|
Powrót do góry |
|
 |
Crazy album CD
Dołączył: 19 Sie 2019 Posty: 1639
|
Wysłany: 19.10.2020, 19:50 Temat postu: |
|
|
greg66 napisał: | Nigdy nie zapomnę jak w 1985 roku kumpel skądś wytrzasnął bootleg Hendrixa z Morrisonem. Teraz to można znaleźć pod różnymi tytułami, on miał jako "Tomorrow Never Knows". Niestety jakie było rozczarowanie, jeszcze pierwszy numer, chyba Red House był jako tak zagrany ale potem to już był popis Morrisona. Z początku drugiej strony tekst był jedyny "Fuck You Baby" i tak cały czas, powoli coraz bardziej mamrotał aż do momentu kiedy chyba upadł i już nic nie gadał. a chłopaki kręcili jeden temat też będąc nieźle wstawieni. |
Wiele lat później, niż Ty, ale niestety miałem podobne przeżycia
Tak, Doorsów to ja najbardziej lubię albo lirycznych (Crystal Ship, Yes The River Knows, I Can't See Your Face In My Mind, Hyacinth House, Love Street, Blues Sunday... mnóstwo tego!... o Riders już nie mówiąc), albo bluesowo-szamańskich, od Break On Through po Texas Radio (ale jakie fenomenalne są Shaman's Blues i Wild Child z tej niby najgorszej płyty!). Te utwory, gdzie Jim wchodzi w manierę wieszcza, to nie jest to... chyba że raz na jakiś czas wyszło mu to naprawdę idealnie, to wtedy to jest BARDZO to. Przykładem choćby jedyne, co na dobrą sprawę zostało z Celebracji Lizarda, czyli Not To Touch The Earth - utwór wybitny, emocjonalna bomba, wykonawczy majstersztyk, feeria barw, taniec wokół ogniska, senne mary, lot bez trzymanki...!
I, jeżeli wieszczem chciał też być w The End, to The End jest zapewne moim ulubionym rockowym utworem wszechczasów, w którym uważam, że nie tylko udała się każda milisekunda, ale każda jest skończoną doskonałością.
Ale problem w tym, że Jim za bardzo zaczynał wierzyć, że jest tym wieszczem i to go niejednokrotnie przerastało, i zostawało tylko fuck you baby.
Całe szczęście, że na koniec jeszcze się ocknął i nagrali swoje - w moim odczuciu - opus magnum w postaci L.A. Woman, którą to płytę stawiam obok Abbey Road i Night at the Opera na swym osobistym piedestale. _________________ jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|